...dla własnej palety barw

piątek, 10 stycznia 2014

Rozdział Epistemy

    Ktoś rozłożył lustro weneckie, przedzielając Ocean na dwie części. Gdy przykładam polik i patrzę na wschód, widzę jak światło rozciąga się łukiem. Muszę być daleko. Czekam aż mój wzrok dosięgnie i widzę. Kryształ przecina Cieśninę Gibraltarską, strzyży czub Afryki, mija Sycylię, Kretę, Cypr... Staje w Byblos. ''Prawdziwie fenickie'' - mówię. Nie ujrzałem Wenecji, skąd moje błędne spostrzeżenia? Nie wiem. Wiele niewiadomych wyniosłem stamtąd, gdzie się... urodziłem. 
     Odkąd rozważyłem istotę Podmiotu.
     Odkąd zachciałem umrzeć, aby ożyć.
    Odkąd moim celem stała się... książka. Żebym nie przewracał pustymi... szarymi kartami. Tych mam dosyć. To one szepczą do mnie jakie jest lustro, zanim na nie spojrzę.
     Właśnie odtąd, kiedy opuściłem Doksę, ślepy na jej piękno jak każdy. Jak każdy głupiec, zapatrzony w jej szary cień powiek. Jeszcze chwila, rok, może dwa... a skończyłbym jak kamienny pomnik, bez krzty własnego wyrazu, tworzyłbym razem z nimi ten holos.
      Zapatrzony w szare źrenice, poczułem, że coś wpada mi do oka. Wtedy struchlałem, skuliłem się w bólu, którego nie czułem przy tęczówce, a gdzieś w środku... jakby kłucie serca. Mimo to, tarłem oczy, wiedząc, że one są przyczyną. Wtedy zauważyłem. Tłum ludzi, szare twarze, uniesione w górę spojrzenia, a żadne mnie nie ujrzało, zapatrzone w majestat Doksy. Mijały mnie, a w sumie nawet nie próbowały. Szły przed siebie. Ślepo. 
 
      Przy ścianie siedziała Epistema. W ręku trzymała książkę, pochylała się nad nią, chowając twarz za długimi włosami. Podszedłem do niej, parę razy zostając potrąconym przez idący tłum. Chciałem się przywitać, jednak nie wiedziałem jak. Byłem dziwnie świadom, że nie czuła mojej obecności. Trwała w swoim świecie. Usiadłem obok. Patrzyłem na bezmyślny ludzki motłoch, klejący się do Doksy. ''Idioci'' - myślałem. A sam przed chwilą byłem jednym z nich. 
- Postanowiłeś być obserwatorem? - usłyszałem cichy głos Epistemy. Spojrzałem na nią, ale jej twarz nadal była dla mnie niewidoczna. Mruknąłem tylko, nie wiedząc co odpowiedzieć. Zdawało mi się, że widzę usta, wykrzywione w uśmiechu.
- Ludzie wykorzystali już wszystkie słowa, które chciałbyś powiedzieć. Podoba ci się to?
Milczałem, wpatrując się w białe kartki jej książki. Nie było na nich żadnego śladu atramentu, po prostu, czyste, białe strony. Nic, tabula rasa. I wcale się nie zdziwiłem. Wiedziałem od początku, że jestem tutaj dla tej pustki, to ona mnie przyciągała, chciałem ją uzupełnić.
- Nic z tego. - Epistema zamknęła  książkę i coś we mnie pękło. - Musisz najpierw zobaczyć mnie.
- To spójrz mi w oczy - odpowiedziałem.
- Nie mogę tego zrobić - stwierdziła, jakby to było oczywiste.
Odwróciłem głowę, beznamiętnie przyglądając snującym się postaciom. Prychnąłem z pogardą.
- Ale chcesz tego? - Epistema ponownie zanużyła się w białej lekturze.
Jakaś postać w tłumie potknęła się i niemal nie została stratowana. Długo utrzymywała twarz schyloną ku ziemi, i rozejrzała się dookoła. Rozejrzał. Mężczyzna zatrzymał wzrok na naszym punkcie. Znałem go.
- Tak. - Poczułem ciepły dotyk na dłoni, wszystko się rozpłynęło.

*

     Bryza morskiego powietrza chlusnęła w moją zastygłą twarz, zdecydowanie zbyt nagle wypełniając moje płuca. Kaszlałem, wyrzucając z siebie chmary roztoczy, które zalęgły się w moich wnętrznościach podczas pobytu w... Nie Wiem Gdzie. Właśnie stamtąd udało mi się uciec i mam świadomość, że niezliczoną ilość razy powtarzałem słowa ''jestem wolny'', ale teraz naprawdę. Nie czuję przylegających do mnie ścian, ludzi, brudu, kiczu, wrzasków. Wszechogarniającego bełkotu.
      Cisza.
      Lekki szum wody.
      Jasność.
- Jestem wolny - szepnąłem.
Stałem na niemal idealnie płaskiej tafli wody. Zamknąłem oczy i spojrzałem za horyzont. Chciałem go zobaczyć wszystkimi innymi zmysłami. Wzrok... umie tylko zabierać. Ja chcę tworzyć. I wiem, że wrócę Nie Wiem Gdzie, aby oni zabrali to, co stworzyłem.
- Nie, Epistemo. Nie jestem obserwatorem. - Uśmiechnąłem się do siebie.
- A więc kreator? - rozległ się w mojej głowie jeden z najłagodniejszych głosów, jakie słyszałem.
    Epistema stała zaledwie parę metrów przede mną. Chciałem podejść, ale wpadłem na niewidzialną barierę. Monumentalne lustro. Weneckie.
      W końcu odsłoniła mi swoją piękną twarz. Wielkie, szkliste oczy, w których prawdopodobnie szybko bym utonął. Stała, niczym najznakomitsza muza. Otworzyła się jak najwspanialsza z ksiąg, Chwila mojego spojrzenia rodziła we mnie tysiące nowych myśli. Mogłem zabierać wszystko czego potrzebuję, a w jej oczach nigdy miało nie być niedostatku.
- A więc twórz dla nich. - Epistema obkręciła się pięknie. - A gdy upłynie twój czas, zabierz ich tutaj.
        W ręce trzymałem jej pustą książkę. Otworzyłem na pierwszej stronie, przygładziłem delikatną kartkę i zetknąłem stalową końcówkę pióra z jej powierzchnią, zawijasem rozpoczynając pierwszy...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz