...dla własnej palety barw

czwartek, 30 stycznia 2014

Chat Cz.1

   
I




       Bóg posadził dwa ziarenka pięknego kwiatu i odszedł, pozwalając mu kiełkować. Nie różniły się one niczym, gdyby spojrzeć okiem. Gdyby spojrzeć duszą. Rosły, zawijając łodygi wokół siebie.

***

       Zadzwonił budzik w telefonie, wyrywając Ją z letargu przy cichej pracy wiatraczka w komputerze. Był to znak, że powinna już pójść pod prysznic, nałożyć czarny makijaż i przygotować się do szkoły. Zostały dwie godziny do ósmej.

***

      Dziesiąte uderzenie czołem w plastikową obudowę, kolejny raz pozwoliło na uciszenie, próbującego zepsuć Jego sen, głośnego jazgotu. Jak zwykle wygrał z niszczycielską maszyną. Ale i tak ją zbluzgał, bo go nie obudziła. Pół godziny do ósmej. Skok z łóżka, ból kolana, szybka higiena, fast food z lodówki, rozplątywanie słuchawek mp3. Wyszedł z domu za dwadzieścia pięć. Przypomniało mu się czego zapomniał, wrócił, wziął, zapatrzył się w lustro, wybiegł. 

***

       Ona weszła do swojego autobusu, kiedy On kolejny raz nie zdążył na czas. Sprawdził, dobrze mu znany, rozkład jazdy i znowu przeklnął biednego kierowcę. Mijały długie minuty, podczas których zdążył kilkukrotnie znienawidzić świat. ''W dupę was wszystkich'' - pokazał środkowy palec otaczającemu go światu i ruszył przed siebie, twierdząc, że nie po to ma te pieprzone nogi, żeby czekał na tępego idiotę, który nie potrafi przyjechać na czas. Zresztą i tak miał się spóźnić, a na pieszo to tylko trochę ponad pół godziny drogi.
       Tak zrobił, puszczając sobie w słuchawkach ''The saddest ultra brutal death suicide song''. Zostawił przystanek za sobą, zdecydowanym krokiem ruszając przed siebie. Sekundę później autobus zrobił to samo z nim. Uśmiechnął się przez zaciśniete zęby, patrząc jak żółta, metalowa dupa afiszuje się swoją obecnością. Schował głowę w ramionach i ruszył przed siebie.

***

        - Tak sobię myślę - rozpoczął donośnym głosem. - Czy fryzjer od pejsów... to pejzażysta?
        - Po prostu nie myśl - jedyny odbiorca w zasięgu szybko przerwał tę głęboką filozoficzną rozkminę.
        - Ale...
        - Nie.
       Siedzący obok Niego, najbardziej true metal, którego znał, nie był skory do fizyczności, to jest, do długich rozmów. Jemu to pasowało, potrzebował tylko osoby, która jedynie dotrzyma transcendentnego towarzystwa, i taki true metal, z niechlujnie związanymi włosami w kok: ''coby mnie nie wkurwiały'', jak najbardziej nadawał się na to stanowisko. Chociaż czasem chciałby poprowadzić z kimś wymagający dialog, w którym obaj partycypanci dyskusji byliby zagorzałymi wyznawcami puryzmu elitarnego. Bardzo lubił szperać w wikipedii, przechodząc z taga do taga, poznając coraz to nowsze zagadnienia... ale nie miał okazji skorzystać z wiedzy ''ponadprogramowej'' wewnątrz gmachu szkoły. Co by mu to dało, skoro oblewa z podstaw. ''Ten system nauczania jest tak kurewsko nudny'' - kiedyś powiedział.
         Spojrzał na towarzysza true metala, który podrygiwał tylko w rytm dobiegającego z jego słuchawek ''The saddest ultra brutal death suicide songu'' i przeniósł wzrok na przeciwległą ścianę korytarza, pogrążając się w głębokim letargu.
         Przed nimi cicho przeszła Ona, zdecydowanie ignorując otoczenie, które w rykoszecie ignorowało i Ją. Była niewidzialna w tym budynku od zawsze. A jednak. Jego myśli zjechały na chwilę z toru.

***

          Niezrównoważone psychicznie Cumulonimbusy napieprzały deszczem z nieba.
          On jak zwykle popadł w weltschmerz, siedząc w ciemnym pokoju i pisząc.



II


            Wiatr gwizdał przez okno, poruszając stronami starej gazety na parapecie. Lekka szpara sprawiła, że zepsuł się szklany pryzmat. Ciemność była na zewnątrz i dostała się też do środka. Przez małe urągnięcie we framudze okna, całe bezpieczeństwo gdzieś uleciało.

         Siedziała skulona w rogu pokoju, ze starą książką w ręce, chcąc wyemigrować do innego świata. Wyjęła zakładkę i pochylając się, złapała za końce twardej, poniszczonej okładki. Jej czarne włosy spłynęły po ramieniu, opadając na kartki niczym na taflę wody. Uspokajała się, jeszcze chwilę słysząc łomocące serce. Po chwili całe ciało uległo synchronizacji, pozwalając jej... aby czytała.
''Za górami, za lasami, w najdalszej z możliwych krain, rozległ się dźwięk zapalanej zapałki. Mały trzask, który rozpoczął swoją nieskończenie długą wędrówkę, nic nieznaczącą dla całego świata. Trafiał do wszystkich domów, budząc mieszkańców, wleciał do wszystkich nór, gniazd, lokowisk, strasząc zwierzęta, dryfował w powietrzu, sam sobie będąc skrzydłami. Lecąc, zanurzał się w delikatnych jak jedwab smugach pary wodnej, obserwując Ziemię. Rozbrzmiał w najpiękniejszych zakątkach. Na Malediwach strącił z palmy orzech kokosu, przyglądając się jak wielka skorupa zanurza się w nieskazitelnie czystym piasku. Złapał się najdłuższego promienia słońca i z pełnym obrotem świetlistej kuli wylądował wśród gór Machu Picchu, kosztując najsmaczniejszego na świecie powietrza. Skoczył z najwyższego szczytu, oddając się w ramiona potężnego wiatru, aby jego siła przyprowadziła go do wrót Petry. Zanurzył się we wnętrzu skały. Obraz zniknął. Trzask pojawił się pod stopą zbłądzonego turysty w kryształowej jaskini Meksyku. Człowiek przysłuchał się echu, które pomknęło w głąb monumentalnej architektury natury. Kryształ z selenitu podarował mu spojrzenie pełne strachu i fascynacji. Niewielki odgłos spod podeszwy jego buta zniknął w otchłani. On wędrował już dalej, szybował nad Wielkim Kanionem Kolorado, świdrując falujące wzory na pomarańczowym kamieniu. Przepłynął pod Berry Head Arch, ocierając się o ostre krawędzie skalnego mostu, spoglądając na kanadyjskie morze. Spuścił wzrok, tonąc w wodzie, aby po chwili wynurzyć się z gorącego źródła wśród tureckich skał wapiennych w Pamukkale. Został tam na chwilę i posłuchał samego siebie. Zawirował smutno i usiadł na otulonym mgłą pagórku w Toskanii. Obojętnym wzrokiem skwitował najcudowniejsze krajobrazy i pomknął ze złością dalej, aby spocząć w wielkiej sali Amsterdamu. Zobaczył koncert najsłynniejszej orkiestry i pstryknął w palce, zwieńczając zamaszysty ruch batuty dyrygenta.

         Już jakiś czas temu zauważył, że czegoś mu brakuje, że gdzieś jeszcze nie był. Osłabł mocno, już ledwo go było słychać. Tłumiony przez wiatr wleciał przez mały otwór do ciemnego pokoju, w którym...''
         - Stoję ja.
         Towarzyszący cichemu trzaskowi głos rozległ się w przeciwnym rogu Jej schronienia. Buchnęło małe światełko w rękach nieznajomego, które szybko zostało stłumione przez gęstą ciemność. Patrzył na drobną zapałkę, a tańczący na niej płomień oświetlał Jego łagodne rysy twarzy.
        - Dokończ historię - uśmiechnął się do siebie i zniknął. Z takim samym cichym trzaskiem, z jakim się pojawił.

***

         Enter.
         I znowu to się stało. Zapomniała o śnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz