...dla własnej palety barw

środa, 5 listopada 2014

Buciki

  Uderzyłam otwartą dłonią w puste pudełko i posłuchałam jak dźwięk rozchodzi się po zatęchłym strychu. Teraz było tu bezpiecznie. Odkąd cięższe od powietrza opary opadły do piwnicy.
      Spojrzałam na pokryte gęstą warstwą szarego kurzu okno, przez które zaglądały mizerne i wychudzone promienie słońca.
Nie mówiłam nic. Wpatrywałam się w kawałki porozrzucanego szkła i roztrzaskanych porcelanowych figurek. Drżącymi rękoma dotknęłam swoich suchych ust. Zamknęłam powieki i po chwili schowałam się cała, zostawiając jedynie niewielkie szpary między palcami.
Wołali mnie z dołu, ale ja nie chciałam schodzić.
Oni wszyscy byli chorzy. Ciężsi od powietrza, dotykali dna. 
A ja... byłam lekkoduchem. Miałam tę przewagę, że unosiłam się nad nimi, czegokolwiek by nie zrobili.
      Spojrzałam przed siebie. Zawiesiłam wzrok w jednym punkciku, nucąc starą piosenkę i podrygując brudnymi czarnymi bucikami na poplamionych wieloletnim zaniedbaniem deskach. Zmrużyłam oczy, pod powiekami drażniły mnie małe ziarenka piasku. Nie miałam siły przetrzeć ich pięściami. Siedziałam z kolanami przy sobie, a brodę zadarłam do góry, patrząc na belki podpierające strop strychu. Ten drewniany zenit był taki ciężki.
 - Chodź, dziewczyno.  
Wzdrygnęłam się i skierowałam ciężkie spojrzenie w stronę od dawna nieużywanych schodów. Niezidentyfikowany zlepek mojego zdumienia, zawstydzenia i strachu zdążył już zejść z najniższego stopnia. Zmuszona bodźcem cichej podświadomości wstałam i poruszyłam każdą kolorową i obcą człowiekowi komórką swojego ciała w kierunku nowego celu znikąd.

*

 - Uważaj.
Schyliłam głowę przed nadlatującym z pobliskiego pokoju talerzem. ''Nietypowe'' - można powiedzieć. To ojciec. Powietrze tutaj jest niezwykle gęste.
Kurz... smog... tak, krwiożerczy smog. Upiór tego glinianego szałasu. Potwór wytarzany łuskami z dachówek. Wszystko co znajduje się wewnątrz jest trawione bardzo dokładnie, powolnie i boleśnie.
To siedziba zła.
Szatan spał tutaj na najstarszej komodzie, przyjmując postać czarnego psa ze zwisającymi dłońmi zamiast łap. Każdego dnia wpatrywał się w moje łóżko, a ja bałam się na niego spojrzeć. Zaciskałam powieki tak mocno, że we wszechogarniającej ciemności pojawiały się dryfujące białe gwiazdki, ale mimo wszystko wiedziałam, że on tam jest. Każdego wieczoru, zamykając oczy, zmagałam się z ciarkami przeszywającymi całą moją filigranową duszyczkę.
Ale to przeszłość.
Przeszłam obok otwartych drzwi jadalni – lokum frustracji ojca. Aktualnie jego zachrypły głos skrzeczał i dosyć głośno podrygiwał, stojąc przed wychudzoną z nerwów matką. Przy stole siedziała blada siostrzyczka, która drżącymi rękami nabierała łyżki wodnistej zupy. Suche usteczka po zetknięciu z zimnym metalem wpadały w palpitacje, a następnie ściśnięte gardło z bólem przełykało płyn.

 - Chodź.
Poszłam za nieznajomym.
 
*

Ostatnia szpara na niebie, przez którą mogło zajrzeć słońce, została zasklepiona. Odległe o kilka kroków ode mnie stalowe szyny odbiły promienie z reflektorów nadjeżdżającego pociągu. Po chwili ten wjechał z impetem na stację. Sieć trakcyjna błysnęła jasnym światłem i gwizd wielkich kół zaalarmował zatrzymanie się żelaznej machiny.
 - Co teraz...
Spojrzałam na towarzysza. A raczej na kawałek przemawiającego do mnie cienia osoby. Nie wykrztusiłam z siebie nic więcej od cichego mruknięcia. Czego miałoby dotyczyć to ogólne pytanie? Czekałam na jakąś wskazówkę, kierując wzrok w głąb schowanej w mroku twarzy. Postać stała w bezruchu i wydawała się jakby utknęła w półkroku między światem fizycznym a eterycznym. Nic. Żadne słowo więcej nie zostało wypowiedziane. Ostrożnie zrobiłam krok w stronę stojącego na szynach monstrum. Czarny lakier błyszczał kokietując w blasku jedynej na stacji latarni. Przybliżyłam się jeszcze odrobinę, po czym odskoczyłam przestraszona. Wszystkie stalowe drzwi pociągu otworzyły się momentalnie. Głośny huk zderzającej się blachy powędrował echem przez pobliskie lasy. Zawiał chłodny wiatr, szturchając mnie delikatnie w kierunku ziejącej pustką machiny. Wbiłam palce od stóp w podeszwy swoich bucików. Wzdrygnęłam się, po czym odwróciłam głowę, spoglądając posępnie na towarzysza. W oczach miałam łzy.
 - Ja... to ja tego chciałam...?
Postać uśmiechnęła się tylko.
Usta zadrżały mi żałośnie.
 - Nie! Nie! Nie! Nie! - złapałam pęki włosów w pięści i schyliłam się, patrząc jak moje łzy spływają z zimnego nosa i spadając na ziemię znikają. Usta miałam rozchylone w zastygniętej na
twarzy emocji bezradności. - Ja... Ja po prostu już nie wiem...
Poczułam dłoń na swoim ramieniu. Nie jakąś twardą, brutalnie naciskającą na mój obojczyk, ale delikatną, dużą dłoń kochającego ojca. Ogarnęło mnie ciepło.
 - Tempus fugit, aeternitas manet – nieznajomy wykonał zapraszający gest w stronę otwartych drzwi pociągu. - Ja wiem.
To był mój wybór.

Złapałam za metalową poręcz i wpatrując się w wydające się tak drobne jak nigdy buciki, wspięłam się na pierwszy stopień. Ostatni raz zacisnęłam powieki. Z każdym krokiem czułam jak się kurczę i znikam.