...dla własnej palety barw

sobota, 4 kwietnia 2015

Szkutnik i anioł

Kto zgłębił sztukę szkutnictwa staje się artystą, chociaż nigdy by siebie artystą nie określił. Nazywa swój zawód ciężką pracą, a jego gruboskórne dłonie są tego najbardziej racjonalnym świadectwem, które posiada. To nie jest idealista – to empirysta z krwi i kości. Czasem jak każdy lubi sobie pomarzyć, ale nigdy nie dłużej od przeznaczonego na to czasu. Życie to zbiór obowiązków i ten kto tego nie rozumie powinien poddać się resocjalizacji.
Takim człowiekiem był pewien starzec, który w wieku siedemdziesięciu pięciu lat nie doświadczył ani jednej flauty pomimo tylu rejsów zbudowanymi własnoręcznie statkami. Do teraz. Uderzyła go kiedy jej nie szukał - budżetowa wersja flauty na oceanie, którym było jego przeżyte życie. Przypomniał sobie swoje pierwsze odbicie od brzegu, szum fal i zapach wody morskiej i moment, w którym ląd zniknął za mgłą, a gdziekolwiek by się nie obrócił, widział ten sam horyzont; odległy i nieznajomy. Jakby znajdował się w jednej z wypełnionych wodą szklanych kul, dryfując na niewielkiej żaglówce, a Bóg od czasu do czasu nią potrząsał by wzbudzić fale. Starzec bowiem wpadł w trans, podczas którego wodził zmęczonymi oczami po niczym nieróżniących się od siebie wspomnieniach szukając czegoś... nie do końca wiedział czego, ale szukając właśnie ''tego''. Mówił, że nie żałował on życia, pracy, czy rodziny... chociaż czasem się zamartwiał, że parę relacji mógłby naprawić w jeszcze lepszy sposób. Jednak czegoś żałował i był to żal nie do zniesienia... bowiem bez odpowiedzi. I może wynikał z samotności? Nie... on odpowiadał sobie, że do samotności jest przyzwyczajony, że samotność mu nie przeszkadza, bo jest mu potrzebna w pracy. A więc co? Starzec stanął na drewnianym pomoście, ze zwróconą w stronę bezgłośnego morza, twarzą wyrzeźbioną w maskę bez wyrazu. Poczuł lekkie szarpnięcie za swoją białą, pogniecioną koszulę, po czym odwrócił się odruchowo. Stanął przed nim mały blond-włosy chłopiec, uśmiechając się szeroko swoimi bielutkimi zębami i wpatrując się zielonymi oczami w zaskoczone spojrzenie starca. Wyrwany z letargu człowiek odchrząknął nieprzytomnie w sposób pytający, co w brzmieniu było bliskie do ''Co?'', po czym podrapał się z tyłu głowy. Chłopiec zwolnił uścisk z koszuli starca, by po chwili złapać za jego pomarszczoną dłoń. Starzec mimowolnie podążył za małym nieznajomym. Usiedli na kancie drewnianego pomostu i muskając palcami u stóp tafli wody tworzyli na niej małe kręgi. Dłuższy czas siedzieli w ciszy, tylko chłopiec od czasu do czasu zachichotał, gdy plusnął stópką w chłodne wodne lustro. Po chwili westchnął.
- Słuchaj dziadziu – zaczął maluch, a starzec obdarzył go spojrzeniem na granicy oburzenia i zaskoczenia - co cię gryzie?
Nikt nie odpowiedział, nawet natura tak jakoś ucichła. Doświadczony szkutnik od małego był uczony respektować raczej pewne zasady dotyczące szacunku dla starszych i to pretensjonalne pytanie bynajmniej nie zasługiwało na jego odpowiedź.
- Zaplanowałeś podróż od początku do końca i spójrz – końca nie widać.
Starzec tym razem podjął rozmowę.
- Czego ode mnie chcesz, chłopcze?
- … chociaż twierdzisz – mały towarzysz kontynuował - z doświadczenia, bo żadnego astrolabium, czy busoli w spodniach nie chowasz, że jesteś coraz bliżej. A jednak, horyzont wszędzie jest taki sam.
Dopiero teraz szkutnik usłyszał, że głos siedzącego obok dziecka jest nienaturalnie dojrzały, a barwa spokojna i zrównoważona.
- Jestem od ciebie dużo starszy, a muszę ze smutkiem stwierdzić, że mam w sobie o wiele więcej życia - chłopiec poklepał ze współczuciem w plecy towarzysza. - No, a teraz mi odpowiedz: gdzie jest twój koniec?
Starzec otworzył tylko niemo usta i w tym wyrazie pozostał.
- Nie wiesz nawet jak on wygląda. Czemu więc planujesz? Bo wiesz, że prędzej czy później nadejdzie? - blond-włosy malec nie dawał czasu na odpowiedź. - I mówisz to, chociaż jesteś tak doświadczonym żeglarzem. Żyjesz, bo nie zrobiłeś jeszcze wszystkiego, a nie dlatego, że musisz dopłynąć do końca. To nie jest start i meta. To jest start i bieg dokąd chcesz. Możesz nawet wybiec za trybuny, poszukać czegoś dalej niż aktualnie jesteś; Bóg pozwala ci żyć i on chce tylko, żebyś podczas tej podróży nie zapomniał o rodzinie i o ludziach, którzy upadli podczas swojego biegu. Masz żyć, bo żyjesz dlatego, że możesz jeszcze dużo.

Chłopiec wstał i odszedł po cichu, zostawiając starca, wpatrzonego w swoje niewyraźne, zmącone odbicie w wodzie.