...dla własnej palety barw

wtorek, 7 stycznia 2014

Bob



Bob nie wie, że stracił rodzinę. To jest problematyczne.

Czajnik zaczął piszczeć. Gorąca para zmusiła skrystalizowane cząsteczki wody na spłynięcie w dół brudnej framugi okna. Na dworze było zimno.
Minęły już dwa dni odkąd mama, tata i mała siostrzyczka wyjechały z domu. Nie powinni zostawiać Boba samego.
Wiele osób śmieje się z Boba, z tego jak chodzi, jak mówi. Ale to wywołuje tylko u niego głupawkę. Bob uwielbia patrzeć jak ludzie się śmieją i on wtedy śmieje się razem z nimi. Najczęściej przypomina to niekontrolowane duszenie się, pochrząkiwanie, ale w taki już sposób Bob wyraża swoje zadowolenie. Ulubionym kolorem Boba jest żółty, ma już bardzo duża kolekcję rzeczy tego koloru. Ale to musi być nieskazitelny żółty. Kiedy Bob znajdzie na jednym ze swoich półkowych ornamentów cień jakiegoś nieżółtego koloru - od razu go wyrzuca z krótkim: ''Ue!''.
Bardzo uporządkowany gość.
Nie rozumiał czemu mama i tata się chowają. Może czegoś od niego wymagali? Zawsze tak było, kiedy ubierał skarpetki. Nigdy nie miał na to ochoty, a było to strasznie męczące. Mama mówiła: ''Wychodzę, a jak wrócę, masz mieć je ubrane.''.
To był ten dzień, kiedy Bob postanowił sobie zrobić herbatę, taką z żółtego opakowania. Nie wiadomo skąd u niego ten pomysł, zawsze mama się tym zajmowała... Może Bob dorasta? Może uznał, że tak samo jak ze skarpetkami, które miał dzisiaj ubrane na odwrót i zupełnie nie do pary, mama się pokaże, kiedy zrobi sobie herbatę? Nic nie jadł i nie pił od dwóch dni, może to go zobowiązało? Myślę, że nie, lodówka była pełna. Głód nie wygra z przyzwyczajeniami.
Bob zdjął czajnik z gazu (którego rzecz jasna nie wyłączył, to jest mało istotne) i z trzęsącymi się rękami wycelował w kubek. Czajnik upadł. Woda chlusnęła na jego koszulkę i nogi. Bob przewrócił się i zaczął wierzgać całym ciałem, żeby uciec od tego bólu. Głośny lament towarzyszył mu w tym smutnym tańcu, wył i niezdarnie wołał: ''mamo!''.


- Nieznośna ulewa, sierżancie - stwierdził mały mężczyzna w czarnym płaszczu, przyglądając się jak krople wody roztrzaskują się na jego wyciągniętej dłoni.
- O tak, w taką pogodę chętnie bym przeleciał twoją żonę.
- Nie ma takiej pogody, w której by pan tego nie chciał, sierżancie. - Mały mężczyzna podjął próbę zapalenia fajki, ale woda przesiąknęła cały tytoń. - Szlag.
Przy roztrzaskanym o drzewo samochodzie zgromadziło się paru policjantów, jeden zajrzał do środka, po czym wykrzyczał jakieś słowa, które z trudem przebrnęły przez siekający z nieba deszcz.
- Co on tam mówił? - spytał sierżant.
- Że zwłoki są całe. - Mały mężczyzna z uśmiechem szturchnął towarzysza.
- Odejdźcie od samochodu, bo przelecę wasze matki! - sierżant podbiegł do auta, odganiając policjantów. Widać było, że wymieniają między sobą jakieś zdania, sierżant coś gestykulował, klepnął kogoś w ramię i po chwili funkcjonariusze wpakowali się do radiowozów, po czym odjechali. Mały mężczyzna, smagany przez wiatr, podszedł do kompana.
- I jak sytuacja? - zapytał, zerkając przez ramię do wnętrza auta.
- Jakiś facet koło czterdziestki.
Mniejszy podniósł brwi.
- I tyle?
Sierżant uśmiechnął się krzywo.
- Kobieta w tym samym wieku i dziewczynka, koło ośmiu.
- Ty ostatnio brałeś...
- Bierzesz małą, bo się zmieścisz. - Sierżant klepnął towarzysza w polik i z tryumfalnym uśmiechem wszedł do zdezelowanego samochodu.


Zapowiadał się piękny, słoneczny dzień. Mały, drewniany domek jednorodzinny zdawał się być gloryfikowany przez otaczającą go naturę. Korony drzew chyliły się ku niemu w pokłonie, kolorowe kwiaty, niczym dywan królewski, prowadziły do jego wnętrza, a pagórek dźwigał jego konstrukcję, wywyższając ponad inne.
Lekki letni wiaterek, zakręcił żółtymi pyłkami w powietrzu. Majestatycznie dryfujące nasionka, przedostały się przez szparę w skrzypiących drzwiach domku. Wnet rzuciła się na nie chmara roztoczy, broniących wnętrza opuszczonego mieszkanka. Chociaż dużo większe nasionka były pchane przez ciepły wiatr, to legiony kurzowych wojowników nie dawały łatwo za wygraną, próbując zdusić nieproszonych gości i przycisnąć ich do desek podłogi. Wiele nasionek zostało oblepionych przez masę agresorów, lecz pozostałe się nie poddawały. Rozegrała się walka. Krótka walka, bowiem wiatr zawiał mocniej i uchylonym oknem wleciało więcej żółtych pyłków, przedzierając się przez kurzowy posterunek. Teraz razem dryfowały po pustym mieszkaniu, osiadając na wybranych meblach, obrazach, czy sprzęcie AGD.
Jeden, samotny pyłek przeleciał przez kuchnię, mijając stare drewniane półki, sczerniały blat, zardzewiały czajnik i pokryte tkanką miękką kości. Zawirował obojętnie i wleciał do następnego pokoju. Nieśmiałe promienie słońca przedostawały się przez szpary w dachu, otaczając pomieszczenie tajemniczą poświatą. Było szaro, brudno, brzydko, w środku nie znajdował się żaden warty uwagi przedmiot... z jednym wyjątkiem. Wyróżniała się tam niewielka półeczka, na której leżały wszelkiego rodzaju przedmioty. To tam pyłek postanowił wylądować.
Może spod grubej warstwy kurzu dojrzał bliźniaczy kolor.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz