...dla własnej palety barw

sobota, 28 grudnia 2013

Krótki romanz

Czas to wredna menda, na nikogo nie czeka... konduktorze łaskawy. To już kolejne święta. Słodki Jezu. Poniższy romansik, to mój autorski prezent dla mamy pod choinkę. Dzielę się i tu.
----


Czasem warto sięgnąć myślami wstecz. Chociażby dla tego zapachu cynamonowych
ciasteczek, unoszącego się w powietrzu i towarzyszącego wirującym złoto-czerwonym liściom. To był ten dzień, kiedy pudełeczko słodkich wypieków zapukało do moich drzwi. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, kto za tym stoi. Mały pakunek, zawinięty czerwoną wstążką. Do niej doczepiona była zwykła karteczka, na której widniały, napisane ze specjalną starannością, słowa: ''Spóźniona walentynka''. Pamiętam moje zdziwienie i zwątpienie, czy aby nadawca nie pomylił drzwi. Pierwszy raz w życiu wyglądało na to, że kogoś zainteresowało moje skromne jestestwo. Jak tak o tym pomyślę, to zapewne wyraz mojej twarzy wskazywał prędzej na chwilowy uraz mózgowy, niżeli na radość, która to wbrew naocznym dowodom zagościła w moim sercu. Po dwudziestu ośmiu latach... Już myślałam, że to uczucie nie jest i nie będzie mi dane. A jednak... miłość? Szybko się jednak otrząsnęłam z motłochu myśli... Chociaż już zdążyłam sobie wyobrazić przystojnego jegomościa, klęczącego z błyszczącym pierścionkiem, kończąc na pięknym, kwiecistym ślubie i dwójce roześmianych dzieci. Westchnęłam głęboko i spochmurniałam po chwili, uświadamiając sobie, że to pewnie jakiś głupi dowcip. Gdy otworzyłam pudełeczko, zauważyłam, że jeszcze nigdy w życiu nie doznałam tylu zawahań nastroju na raz. Kto, dla dowcipu upiekłby takie piękne i aromatyczne ciasteczka? Zapach bardzo prędko mnie odurzył i znowu wylądowałam w krainach tęczy oraz skowronków. Gdy ostrożnie nadgryzłam jeden z wypieków, odgłos cichego chrupnięcia zastygł w mojej głowie, a smak i konsystencja powaliły moje kubki smakowe na łopatki. Dosłownie, poczułam ciarki między nimi, tj. między łopatkami. Jeśli to był żart... to zbyt smaczny. Oderwałam od prezentu melancholijne spojrzenie i skierowałam wzrok przed siebie, przeszywając nim pobliskie brzozy w poszukiwaniu adresata. Nikogo nie było. Tylko jakiś ptak świerknął, wiatr zawiał i tyle.

*

Usiadłam w swoim, nie do końca wygodnym, lecz spełniającym wymogi bezpieczeństwa, fotelu przed wygasającym ogniem w kominku i spędziłam dobre dwadzieścia minut na rozmyślaniu i rozkoszowaniu się cynamonowymi ciasteczkami. Gdy sięgnęłam po ostatnią sztukę chrupiącej rozkoszy, napotkałam koniuszkiem palca róg jakiejś kartki. Serce zabiło mi mocniej. Wyjęłam z pudełka złożony skrawek papieru i z zaangażowaniem zaczęłam go odwijać. Zgięcie za zgięciem, aż rozwinęłam całość. Był to list. Adresowany do m n i e, zaczynający się m o i m imieniem. Nie pamiętam dokładnie swoich uczuć związanych z tym znaleziskiem, miałam zbyt duży mętlik w głowie, za dużo emocji jednego dnia. Wiem tylko, że ta konsternacja miała charakter radosny. Z każdym przeczytanym słowem, to zmieszanie zamieniało się w coraz szerszy i bardziej szczery uśmiech. Całość wyglądała tak:




Droga Nieznajoma.

Zapewne nie policzyłaś moich ciasteczek (mam nadzieję, że smakowały), także
chcę tylko Cię uświadomić, że było ich czternaście. Tyle samo ile dni
mojego zauroczenia, odkąd Cię ujrzałem oraz dużo mniej niż smutnych
westchnięć, które dopadły mnie do tego czasu. Czy pamiętasz skromnego
cukiernika, pakującego dla Ciebie dwadzieścia pięć deko cukrowych gwiazdeczek?
Wymieniliśmy parę zdań, zażartowałem raz albo dwa, a później odeszłaś...
Bo przecież nie mogłem Cię zatrzymać.
Od tamtej chwili Twoje bialutkie lico świdruje
moje myśli, Twój lśniący włos za każdym razem sprawi, że oniemieję, a gdy
ujrzę Twą smukłą sylwetkę... muszę się zmagać z palpitacjami serca. Z tak
szczerym wyznaniem, mogę śmiało powiedzieć, że zako...lana muszę się złapać,
żeby złapać powietrze, bo nie wiem co ja mam począć. Potrzebuję tylko Twojego
przyzwolenia moja Pani, cobym nie głupiał z jakimś starodawnym klekotem,
a powiedział prosto i treściwie, co do jaśnie Pani czuję. Postanowiłem.
Będę stał za najgrubszą brzozą i chował się w leśnych objęciach, czekając na
znak. Ryzykuję, że ta wiadomość nigdy nie zostanie odczytana, jednak ufam
głęboko w to, że delikatne paluszki jaśnie Pani spostrzegły ten skrawek
papieru. I będę czekał, choćby miałoby to trwać tydzień. I więcej nie wydolę,
bowiem uschnę z tęsknoty, a nie z zimna i głodu.



Czekam, ale o nic nie proszę, Nieznajomy Cukiernik.


Ten list nadal gdzieś u mnie leży... A jaka była moja reakcja po jego przeczytaniu?
Po prostu wybiegłam, bez jakiejkolwiek gracji zawołałam krótkie i treściwe: ''Wychodź!'',
no i czekałam z nadzieją, że nie zostanę miejscową wariatką. Nie zostałam. Cukiernik wyszedł zza brzozy, trochę zaczerwieniony z powodu mojego bezpardonowego okrzyku. Rozmowę zaczęliśmy od milczenia. Później on przerwał krótkim: ''Chyba pomyliłem adresy'' i dodał cichym: ''Pani jest piękniejsza, niż zapamiętałem''. Nie analizując odpowiedziałam: ''No trudno'' i zaciągnęłam gościa do środka. Poprosiłam, żeby usiadł na moim ciut zdezelowanym fotelu. I jak tak teraz oderwę głowę od biurka, po czym spojrzę o czterdzieści stopni w prawo, to mogę stwierdzić, że bardzo się z nim zżył.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz