...dla własnej palety barw

czwartek, 1 maja 2014

Bez tytułu z serii nowel

- Hej! Dziękuję ci!
Zdjąłem buty i dotknąłem nagimi stopami mokrej trawy. Zaskrzypiało, załaskotało. Każdy kolejny krok przypominał chód po kawałkach porozrzucanego szkła. Tyle, że nie sprawiał bólu.
A woda wciąż spływała z, na pozór, ciemnego nieba...na pozór, bo to był środek dnia. Gdzieś tam wciąż świeciło słońce. I to świeciło mocno, paliło skórę wszystkich ludzi, leżących na skrzydłach żółtego samolotu, jeśli ten wzbił się ponad chmury. W końcu był środek lipca. Zakochane pary zajmowały wszystkie drzewa w parku i, siedząc na spruchniałych, zniszczonych przez dym e-papierosów, gałęziach, ponad dwa metry nad ziemią, konsumowały swoje twarze.
- Hej! Dziękuję ci!
Rozłożyłem ramiona i zamknąłem powieki. Deszcz spływał po moim ciele. Spostrzegłem, że cały jestem nagi. Czyżbym wyszedł tylko w butach? Nieważne. Powietrze było takie sterylne.
Jestem wdzięczny za to wszystko, chociaż może wydawać się takie absurdalne. Stary człowiek, którego kiedyś spotkałem, powiedział mi, że z braku wdzięczności bierze się smutek, wręcz zdegustowanie światem. A więc jestem wdzięczny... Tak... jestem wdzięczny za tamtą panią, która siedzi za krzakami i spogląda na mnie przez lornetkę. Jestem wdzięczny za te chmury... bo bez nich słońce by tak nie smakowało. Jestem wdzięczny za to, że świat zostawia najlepsze na koniec.
- Hej!
- Tobie też dziękuję.
Uśmiechnąłem się i otworzyłem oczy. Przede mną stała sylwetka, młodej... może starszej, dziewczyny. To nieważne. Też miała tylko buty i to było dosyć istotne.
- Jesteś bosy - zaśmiała się.
Twarz mnie zapiekła, spłonąłem rumieńcem. Znowu zamknąłem oczy, próbując skierować całą swoją uwagę na rozbijające się o skórę krople deszczu. Bezskutecznie. Poczułem jak o moje piersi uderza inna para, a długie ręce oplatają mnie, dotykając dłońmi łopatek. Zachwiałem się na jednej nodze i upadłem z żywym balastem na trawę. Bólowi tyłka towarzyszył śmiech dziewczyny. Nie zdążyłem stęknąć, bo już mojej szyi dotknęły ciepłe usta. I znowu śmiech. Nasze ciała się rozdzieliły, po chwili z drobnych rąk towarzyszki buchnął mały płomyk. Mimo wody.
Skrzywiłem się, moje płuca wypełnił zapach gryzącego dymu.
- Czemu palisz? Przestań!
W jednej chwili wydało mi się, że świat doznał jakiegoś szoku.
Dziewczyna zaczęła płakać. Łzy zmieszały się z deszczem, deszcz zmieszał się z łzami. I sam czas zgubił się w tym smutnym potoku. Nie wiem kto płakał badziej, ona, czy niebo.
A ja siedziałem i próbowałem zrozumieć.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz